Ośmiu w porywach do dziesięciu
czarnoskórych, bosych chłopców i jeden bosy muzungu czyli ja. Gramy w piłkę
nożną. Naprawdę nie znam się na rzeczy i wkładam dużo wysiłku w to, żeby celnie
trafić w piłkę nogą, a jeszcze więcej w to, żeby dorównać tempa czarnym o
połowę mniejszym od moich, stópkom. Po jakimś czasie udaje mi się odbić piłkę
głową, a niekiedy nawet ograć tych zwinnych afrykańskich chłopców (ale to
raczej przez przypadek). Przy każdej takiej akcji słyszę: Klaudzia guuudu. A
kiedy moja noga trafia w powietrze zamiast w czerwoną zmierzającą do mnie piłkę,
na boisku rozlega się głośny śmiech. Biegam, pot leci mi do oczu, zapominam, że
na stopach nie mam butów i podziwiam umiejętności tych chłopców.
Po półtorej godziny schodzę z
boiska. Biegnę się ochłodzić wodą i umyć stopy przed różańcem. I słyszę głosy:
„don’t go, don’t go” co znaczy nie idź. Mi w serduchu też żal, że czas tak szybko minął.
Tak wygląda moja praca na czarnym
lądzie. Nie ważne co robię z dziećmi, i czy mi to wychodzi czy nie. Dla nich
liczy się to, że jestem. A ich obecność wynagradza mi wszelkie trudy życia w
buszu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz