wtorek, 13 stycznia 2015

Tymczasem w oratorium

Ośmiu w porywach do dziesięciu czarnoskórych, bosych chłopców i jeden bosy muzungu czyli ja. Gramy w piłkę nożną. Naprawdę nie znam się na rzeczy i wkładam dużo wysiłku w to, żeby celnie trafić w piłkę nogą, a jeszcze więcej w to, żeby dorównać tempa czarnym o połowę mniejszym od moich, stópkom. Po jakimś czasie udaje mi się odbić piłkę głową, a niekiedy nawet ograć tych zwinnych afrykańskich chłopców (ale to raczej przez przypadek). Przy każdej takiej akcji słyszę: Klaudzia guuudu. A kiedy moja noga trafia w powietrze zamiast w czerwoną zmierzającą do mnie piłkę, na boisku rozlega się głośny śmiech. Biegam, pot leci mi do oczu, zapominam, że na stopach nie mam butów i podziwiam umiejętności tych chłopców.

Po półtorej godziny schodzę z boiska. Biegnę się ochłodzić wodą i umyć stopy przed różańcem. I słyszę głosy: „don’t go, don’t go” co znaczy nie idź. Mi w serduchu też żal, że czas tak szybko minął.


Tak wygląda moja praca na czarnym lądzie. Nie ważne co robię z dziećmi, i czy mi to wychodzi czy nie. Dla nich liczy się to, że jestem. A ich obecność wynagradza mi wszelkie trudy życia w buszu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz