czwartek, 23 października 2014

Dżdżownica

W internecie, gazetach często widzimy zdjęcia małych afrykańskich dzieci z wydętymi brzuszkami. Serce się aż rwie, by to dziecko przytulić i nakarmić. A jak to jest, kiedy widzisz to dziecko w cztery oczy?
Niedzielna msza święta. Moje pierwsze spotkanie z małymi mieszkańcami Lufubu. Bacznie obserwuję siadające wokół mnie dzieci. Wcale nie mam ochoty ich przytulać. Są brudne i śmierdzące. Gołe stópki, strzępki ubrań, z noska kapie, na główce grzybica. Wokół ich niegojących się ran latają muchy. W mojej głowie myśli: Jak ja przetrwam rok w Afryce? Jak przełamać swój strach przed chorobami, robakami itp. Nie lepiej było zostać w Polsce?
Nie!
Wystarczył jeden uścisk dłoni i głębokie spojrzenie w oczy pełne radości chłopca, którego imienia nie zapamiętałam. Moje niedorzeczne obawy zniknęły, a serce rozkochało się w czarnych, brudnych dzieciach.


Językiem urzędowym Zambii jest angielski, ale w Lufubu rozmawia się w bemba. Dlatego chodzę do szkoły i uczę się języka lokalnego. Od poniedziałku do piątku po śniadaniu siadam w ławce z dziećmi z II klasy podstawówki. I widzę jak bardzo różni się ta ławka od tej w której siedzą Polskie dzieci.
Polskie szkoły są kolorowe i czyste. Afrykańskie szare i brudne. W Polsce dzieci mają plecaki, książki, zeszyty i kredki. W Afryce zaledwie jeden zeszyt pod ręką i nie zawsze ołówek. W Polsce szkoła jest darmowa. W Afryce niestety nie. W Polsce na przerwie dzieci jedzą kanapki i słodycze, a w Afryce garść gotowanej kukurydzy. W Polsce nauczyciel zwraca uwagę uczniom żującym gumę, podjadającym chipsy, stukającym w ekran komórek. W Afryce nauczyciel widząc na ławce leżącą główkę dziecka podchodzi i pyta: jesteś chory? a może jeszcze dziś nie jadłeś?

Dzieci w oratorium najczęściej zadają mi pytania: Jak masz na imię? Ile masz lat? Czy twoi rodzice żyją? A jak mają na imię?
Ludzie w Afryce umierają w młodym wieku. Malaria, AIDS, kiepskie warunki sanitarne itd. Dlatego bardzo często dzieci mają tylko jednego rodzica. Albo nie mają żadnego. Wówczas przygarnia ich dalsza rodzina. Ja mam to szczęście że wychowywałam się obojgiem rodziców. 

Dziś po raz pierwszy gotowałyśmy obiad na ogniu. Oczywiście zmusił nas do tego brak prądu. Przyrządzenie omleta zajęło nam trzy godziny. Długo. Znalezienie suchych liści i gałęzi to nielada wyczyn, zważywszy na to że ostatnio codziennie pada. Potem kilkanaście prób rozpalenia ognia na sprzęcie przypominającym grila. Udało się. Na rozgrzanym węglu drzewnym przygotowałyśmy smaczny omlet z warzywami i czekoladowy budyń z grudkami na deser. W końcu jest niedziela więc rarytasy jak najbardziej wskazane.
Zapewne osoba z wioski zrobiłaby to samo w 15 minut. Bo tutaj właśnie w ten sposób się gotuje. Mieszkańcy Lufubu nie mają kuchenek, bieżącej wody, elektryczności. Wodę czerpią z rzeki. Myją się i piorą w rzece. Domy budują z gliny i wyschniętej trawy. Busz, uprawa ziemi i hodowla kóz to ich główne źródła pożywienia. Oni i natura to jedno. W XXI wieku żyją jeszcze ludzie, którzy potrafią dobrze funkcjonować bez dóbr materialnych i bez osiągnięć techniki.

Jeszcze do niedawna panicznie bałam się dżdżownic. Kto mnie bliżej zna pewnie nie raz miał okazje słyszeć moje krzyki na widok tych i innych robali.
A dziś rano wygoniłam z domu kolejną jaszczurkę. Przestałam je już zliczać. Do tego na koniec dnia zabiliśmy z dziećmi czarnego skorpiona przechadzającego się po oratorium.  W domku mieszka z nami dużo pająków, niektóre wielkości dłoni, nietoperze i robale, których dotąd nawet telewizji nie widziałam. Życie w Afryce sprawiło, że zaczęłam oswajać się z tym co mnie paraliżowało i brzydziło.
Wspomniana dżdżownica to zaledwie zalążek i symbol tych lęków, które zalegają w moim sercu. Ale Ty Jezu jesteś ponad nimi. I tylko Ty wiesz kiedy je dopuścić i kiedy zabrać.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz